Tłusty czwartek to jedno z tych “świąt”, które obchodzić lubi niemal każdy. Niewielu wie jednak, skąd się właściwie wzięło na terenie Polski. Sprawdźmy więc genezę tłustego czwartku w Polsce, jego historię i związane z nim zwyczaje.
Historia tłustego czwartku
Jak smakowały staropolskie pączki, nie wiemy, i chyba nie będziemy nawet próbować poznać tego smaku. Wolimy skupić się na słodkim obliczu zapustów i – skoro tradycja tak nakazuje – pofolgować sobie w tym dniu do woli i bez wyrzutów sumienia.
Staropolskie przysłowie mówi „Powiedział Bartek, że dziś tłusty czwartek, a Bartkowa uwierzyła, dobrych pączków nasmażyła”. Jednak zapusty to nie tylko pączki. W niektórych regionach Polski bardziej popularnym ostatkowym przysmakiem są faworki (zwane też chrustem lub chruścikami). Niezależnie od tego, jakie słodkości dominują w menu naszego regionu w tym dniu, nie powinniśmy ich unikać. Bo jeden z dawnych przesądów mówi, że zjedzenie choćby jednego pączka (faworka) w tłusty czwartek zapewnia pomyślność. Takiej (w dodatku smacznej) wróżby nie możemy zatem ignorować :) Ale to nam chyba nie grozi – statystyczny Polak zjada tego dnia 2,5 pączka, w więc zapewnia sobie dubeltową pomyślność!
Ostatki a tłusty czwartek
Ostatki to jednak nie tylko tłusty czwartek, ale nazwa całego tygodnia poprzedzającego Wielki Post – tygodnia, podczas którego powinniśmy jeść na zapas, aby jakoś przetrwać 40 chudych dni. Być może właśnie dlatego o wiele huczniej niż tłustoczwartkowe objadanie się świętujemy ostatni dzień ostatków – wtorek, zwany śledzikiem lub – w Wielkopolsce – podkoziołkiem.
Nazwa „śledzik” prawdopodobnie wywodzi się z dawnego zwyczaju, zgodnie z którym o północy na ostatnią karnawałową zabawę wkraczał przebieraniec w kożuchu odwróconym na lewą stronę, przystrojony kolorowymi wstążkami i świerkowymi gałęziami. W ręku gość ten trzymał sznur, do którego wolnego końca przywiązany był śledź. Tym swoistym „biczem” obrywali ci, którzy nadal się bawili. Przecież od północy trwał już post.
Z kolei ze zmiany sposobu świętowania wielkopolskiego podkoziołka powinni ucieszyć się wszyscy single, nie był to bowiem obyczaj dla nich zbyt łaskawy, zwłaszcza zaś dla niezamężnych panien. Dawniej wtorkowa zabawa odbywała się bowiem „pod koziołka”, czyli pod wyrzeźbioną z drewna lub brukwi głową kozła. Na czym polegała? Pod taką głową ustawiało się talerzyk, na który niezamężne dziewczęta musiały sypnąć groszem, by zatańczyć z kawalerem (taki okup miał zapewniać rychłe zamążpójście). Jak się zatem okazuje, wielkopolski podkoziołek niewiele ma wspólnego z poznańskimi koziołkami. No, może skłonność do zabawy, bo przecież koziołki są figlarne.
Komentarze
Z tym podkoziolkiem nie było tak źle. Była to jedyna zabawa fundowana przez dziewczęta, za wszystkie inne zawsze płacili chłopcy. Opłacenie tańca "pod koziołka" miało przynieść pannom szczęście, więc nie szczędziły grosza i bawiły się świetnie. Tym razem to one rządziły zabawą i wybierały sobie partnera, płacąc za taniec.
Dodaj komentarz